Minęło ledwie pół roku, odkąd dzielę się z Wami tym, co przeżywam na rowerze. Gdzie jeżdżę, co widzę i jak to się odbija na psychice 😉 Tylko kilka miesięcy, a już okazuje się, że inspiracja dla nazwy i formuły wpisów, czyli „bilet w jedną stronę„, to bardziej wyjątek, niż reguła w tym, jak jeżdżę i gdzie jeżdżę. Niech więc nazwa pozostanie, ale z nowym dopiskiem, który wkrótce stanie się całkiem jasny.

Pozdrawiam i zapraszam!

Tu…

Tu… czyli gdzie? Czy tu jest bardziej tam, gdzie to wszystko się zaczęło? Czy tam, skąd pochodzę? A może „tu” jest w miejscu, gdzie jestem teraz?

Jakiegoś wyboru trzeba dokonać. Posłużę się więc kluczem geograficznym, a nie chronologicznym i za „tu” uznam Dolny Śląsk

i Tam

A skoro za „tu” uznałem Dolny Śląsk i jego okolice, siłą rzeczy „tam” oznaczać będzie miejsce, po którym jeżdżę teraz. Miejsce, gdzie wszystko pachnie nowością i sosnami piniowymi. Krainę, gdzie tras płaskich szukać ze świecą, a i to z marną szansą na sukces. Krainę, w którą „wkręcam się” z każdym obrotem korby, niejednokrotkie trafiając nie do końca tam, gdzie planowałem.

Taka jest moja rowerowa Katalonia.